Czy nowy serial Netflix o polskim Rosewell mnie porwał? Recenzja serialu „Projekt UFO”

16 kwietnia 2025
Czy nowy serial Netflix o polskim Rosewell mnie porwał? Recenzja serialu „Projekt UFO” "Projekt UFO", Netflix

Debiut reżyserski Kaspra Bajona, scenarzysty tak świetnych polskich seriali jak „Rojst” czy „Wielka Woda”, niósł z sobą pozaziemskie oczekiwania. Czy „Projekt UFO”, który pojawi się na platformie Netflix 16 kwietnia, sprostał tym nadziejom? Oto nasz recenzja.

O czym opowiada serial „Projekt UFO”?

Początek lat 80. XX wieku w Polsce. Mała wieś na Mazurach. Zbigniew Sokolik (Mateusz Kościukiewicz) na zebraniu Stowarzyszenia Gaja prezentuje zdjęcie, które ma świadczyć o istnieniu NOP-ów, czyli niezidentyfikowanych obiektów podwodnych. Sokolik jest przeświadczony, że na Ziemi, a właściwie pod nią, przebywają kosmici poruszający się podziemnymi, wodnymi tunelami. Obecny na sali dziennikarz i prowadzący poświęcony zjawiskom pozaziemskim program „Bliskie spotkania” Jan Polgar (Piotr Adamczyk), zaprasza Sokolika na nagranie, aby go publicznie ośmieszyć.

Polgar walczy o popularność, którą zabiera mu program popularnego hipnotyzera (Rafał Zawierucha). Dlatego kiedy sekretarz Henryk Wierusz (Adam Woronowicz) proponuje mu wszelką pomoc w śledztwie w sprawie spotkania warmińskiego rolnika Jana Kunika (Stanisław Pąk) z UFO chętnie wraca na Warmię. W śledztwie pomaga mu niemal niewidoma milicjantka Julia Borewicz (Julia Kijowska), która samotnie wychowuje córkę. Dla Julii sprawa jest szansą na awans zanim zupełnie straci wzrok. Julię łączy również przeszłość z Sokolikiem, który mimo złych doświadczeń z Polgarem angażuje się w śledztwo. Panowie planują zebrać solidne dowody świadczące o prawdomówności Kunika, w tym wykonać badanie wykrywaczem kłamstw. Na Warmię udaje się także gwiazda telewizji, Wera Wierusz (Maja Ostaszewska). Nawet na odciętej od stolicy prowincji wrze, zaś coraz więcej osób przyłącza się do „Solidarności”. W tym wszystkim bohaterowie starają się dotrzeć do prawdy na temat wydarzeń ze wsi Truskasy. Czy Kunik naprawdę spotkał się z obcymi? Dlaczego sekretarzowi zależy na tym, aby to właśnie w Polsce obył się kontakt z pozaziemską cywilizacją? Z każdą minutą śledztwa ta wersja wydarzeń wydaje się coraz bardziej realna.

Solidna przejażdżka. Recenzja serialu „Projekt UFO”

Podobnie jak w przypadku „Wielkiej Wody”, „Projekt UFO” czerpie z prawdziwych wydarzeń, które miały jednak miejsce trochę wcześniej niż w serialu – w 1978 roku. Podobnie jak w serialu prosty rolnik miał nawiązać kontakt z UFO, zaś sprawę badało dwóch zwaśnionych ze sobą polskich ufologów. W serialu „Projekt UFO” Bajon sprawnie łączy kilka wątków: opowieść na temat rzekomego spotkania trzeciego stopni  z tłem historycznym. Dbałość o szczegóły w oddaniu Polski lat 80. rozczula. Od sławetnych kubełków na śmieci, z którymi chodziło się do zsypu po dumnie popijaną colę w telewizyjnym barku jako luksus niedostępny szaremu człowiekowi.

Wyśmienicie wypadają aktorzy, nawet na dalszych planach. Widać, że Ostaszewska, Woronowicz i Adamczyk świetnie się bawią swoimi rolami, które balansują na granicy parodii. Julia Kijowska jako milicjantka Borewicz przypomina z kolei bohaterkę „Fargo” braci Coenów. Mateusz Kościukiewicz ma chyba najmniejszą okazję do popisania się talentem w roli pochłoniętego sprawą NOP-ów Sokolika, jednak swoje umiejętności pokazuje w ostatnim odcinku 4-odcinkowego miniserialu. Marianna Zydek otrzymuje niewiele czasu na ekranie jak spychana na margines i zafascynowana Azją żona Polgara, Lenta. Potencjał jej postaci zostaje sprowadzony właściwie do małego wątku popychającego akcję do przodu.

Tym co zawodzi w „Projekcie UFO” jest dramaturgia. Kto widział „Wielką wodę” wie, że Bajon nie jest efekciarski, buduje napięcie powoli, ale w przypadku nowego miniserialu Netflixa w pewnym momencie traci rozpęd. Drugi i trzeci odcinek wydają się być preludium do wielkiego, finałowego 4. odcinka, jednak większości twistów roztropny widz mógł się spodziewać. „Projekt UFO” nie jest serialem akcji, ale komediodramatem, jednak humor w nim objawia się przelotnym uśmiechem na widok „easter eggów” zrozumiałych dla wychowanych w latach 80. niż donośnym śmiechem. Z kolei część dramatyczna wydaje się być poświęcona na rzecz finału, który w założeniu ma zaskoczyć widza, na czym tracie budowanie postaci. „Projekt UFO” może mnie nie porwał w stratosferę jak lot Blue Orgin, ale zapewnił solidną przejażdżkę w przeszłość.

Marta Rogacewicz

Polecamy

Sponsorzy

Sponsorzy
Sponsor statuetek
Partnerzy Plebiscytu i Gali
Partnerzy medialni